Katastrofa
Od 9 października 1915 r., kiedy do bazy sterowców Seddin-Jeseritz przybył sterowiec SL 6, po raz pierwszy stacjonowały tu dwa sterowce jednocześnie. Jako pierwszy bazował tu L 5 przez niecałe dwa miesiące (przybył 8 czerwca 1915 r.). Podczas trzeciego lotu bojowego został skutecznie ostrzelany przez rosyjską artylerię koło Rygi. Uszkodzenia były na tyle poważne, że nie zdołał już powrócić do bazy. Udało się mu jeszcze wylądować przymusowo za linią frontu, dzięki czemu załoga nie dostała się do niewoli. Ale sam sterowiec był stracony.
Do pustej bazy Seddin-Jeseritz pięć dni później, 11 sierpnia, skierowano SL 4. Przez dwa miesiące operował samotnie. Dopiero 9 października skierowano tu drugi sterowiec – SL 6. Jako większy o prawie 10 metrów „garażował” w większym hangarze „Selinda”, chociaż z łatwością zmieściłby się również w tym mniejszym, hangarze „Selim”. Tam jednak był już SL 4. Nowo przybyły włączył się do służby wojennej. Teraz już dwa sterowce z Seddin-Jeseritz latały na loty patrolowe nad północny Bałtyk. SL 6 wykonał pięć takich patroli. Aż nadszedł dzień 18 listopada 1915 r.
W tym dniu dowództwo postanowiło wysłać na patrol razem oba sterowce. Wczesnym rankiem pierwszy wystartował SL 4. Chłodny i ciemny listopadowy poranek. Słońce miało wzejść dopiero o 8:30. SL 4 oddalił się już w kierunku północnym. Rozpoczął się start SL 6. Załoga odpowiednio przygotowana zajęła stanowiska. Dowódca, trzydziestoczteroletni kpt. Fritz Boemack, rozkazał odkotwiczenie. Minęła godzina 4 kiedy sterowiec zaczął unosić się w przestworza i obierał kurs północny. Mieszkańcy okolicznych wsi wstawali do pracy w obejściu. Zapewne słyszeli głośne cztery silniki sterowca, ale w ciemnościach trudno było dostrzec powoli i systematycznie wznoszącą się jednostkę powietrzną Kaiserliche Marine. SL 6 lewą burtą minął Bukówkę (wówczas Bukau) i posuwał się obranym kursem. Po niedługiej chwili przeciął drogę do Główczyc (wówczas Glowitz) i przelatywał nad Wrześciem (wówczas Freist). Lot przebiegał planowo. Kolejną miejscowością, którą mijał, tym razem prawą burtą, było Kępno (wówczas Kempen), mała wieś należąca do przemysłowca Wilhelma Anhalt’a. Lot trwał już kilkanaście minut. Od bazy dzieliło ich 6 km. SL 6 przelatywał na wysokości kilkuset metrów nad polaną porośniętą krzakami (prawdopodobnie około 300 metrów nad ziemią).
I wtedy niespodziewanie nastąpiła eksplozja w tylnej części kadłuba. W sterowcu wybuchło ponad 35 tysięcy metrów sześciennych wodoru oraz przenoszone na nim bomby. Potężny huk i błysk. Tragedię obserwowali koledzy z bazy oraz z lecącego, odległego o ponad 35 km, sterowca SL 4. Świadkami byli również mieszkańcy miejscowości w promieniu nawet 20 km. Taka detonacja wodoru i bomb nie pozostawiała złudzeń co do losu dwudziestoosobowej załogi. Wszyscy zginęli na miejscu. Ich porozrywane ciała wybuch rozrzucił po okolicy. Niektóre szczątki zawisły na drzewach w pobliskim lesie. Rozerwało też całą konstrukcję maszyny. Kawałki kadłuba doleciały nawet do pałacu Anhalta w Kępnie, odległego o 750 metrów w linii prostej od miejsca katastrofy.
Na miejsce wypadku ściągnięto wojsko. Żołnierze zbierali to co pozostało ze sterowca, powbijane w ziemię karabiny maszynowe. Pozbierali również ciała poległych. Cenzura wojskowa zabroniła publikować jakiekolwiek informacje w prasie. Utratę sterowca starano się zachować w tajemnicy. Nie zapobiegło to oczywiście rozmowom na ten temat wśród okolicznych mieszkańców.
Komisja złożona z fachowców próbowała ustalić przyczyny katastrofy. Nie udało się ustalić niczego pewnego. Na podstawie zachowanych śladów przypuszczano, że przyczyną mógł być wyciek benzyny z
nieszczelnej instalacji paliwowej. Ale pozostało to jedynie w sferze domysłów, nie potwierdzonych w badaniach. I tak pozostaje do dnia dzisiejszego. Wówczas na tych jednostkach latających nie
było jeszcze czarnych skrzynek. Chociaż jak dowodzą tego współczesne wypadki lotnicze, takie urządzenie też nie daje gwarancji całkowitego wyjaśnienia przyczyny katastrofy
lotniczej.
Z kroniki pastora Schreibera z Duninowa (wówczas Dunnow):
"Kobiety, które szły rano doić dworskie krowy, ujrzały nagle na niebie po wschodniej stronie kulę ognia. Rozległ się wielki huk. Wkrótce potem kula zmieniła się w ognisty słup, od któego odpadały płonące strzępy".
(M. Barnowski, Boskie cygara. Sterowce z Jezierzyc. Ustka 2012, s. 76)
Z kroniki pastora Schreibera z Duninowa (wówczas Dunnow):
"Na telegraficzny rozkaz, który nadszedł 18 listopada przed 5 rano, wzniosły się w powietrze - aby wylecieć nad morze - oba jezierzyckie statki powietrzne. Leciały nie dłużej niż 10 minut, gdy nagle w tylnej części jednego z nich dał się zauważyć rozbłysk. Wkrótce potem nastąpiła silna eksplozja. (...) Całą załoga - 20 dzielnych żołnierzy - poniosłą bohaterską śmierć za ojczyznę, spadając z wysokości kilkuset metrów."
(M. Barnowski, Boskie cygara. Sterowce z Jezierzyc. Ustka 2012, s. 77)
Telegram z VII Marine Luftschiff Trup Seddin-Jesieritz do Dowództwa:
"SL 6 wskutek eksplozji runął z wysokości 300 metrów. Strata całkowita."
(M. Barnowski, Boskie cygara. Sterowce z Jezierzyc. Ustka 2012, s. 78)
Z kroniki jesden ze szkół powszechnych w Ustce (wówczas Stolpmünde):
"Jednak to co zdarzyło się 18 listopada 1915 roku, napełniło nas wielkim smutkiem i przerażeniem. Sterowiec, który często przelatywał nad naszym szkolnym podwórkiem, wystarował rano 18 listopada do lotu bojowego nad Rosję. Ledwo jednak wzniósł się w przestworza, potężna eksplozja rozerwałą go na strzępy. Ramiona i ręce żołnierzy z załogi wisiały na drzewach i krzewach. Zwłoki i ludzkie strzępy pochowano na słupskim cmentarzu."
(M. Barnowski, Boskie cygara. Sterowce z Jezierzyc. Ustka 2012, s. 76)